Menu główne

Społeczeństwo a zaburzenia psychiczne

(Zam: 27.10.2013 r., godz. 18.29)

Niniejsze akapity stanowią swoiste rozwinięcie artykułu Żyć z chorobą psychiczną i przetrwać, autorstwa Danuty Laskowskiej, który ukazał się w poprzednim numerze „Się Dzięje!” i poświęcony był Środowiskowemu Domowi Samopomocy „Soteria” w Wyszkowie. W tym miejscu, korzystając z własnych doświadczeniach w pracy psychologicznej i psychoterapeutycznej oraz z wyników badań (przede wszystkim z raportów Centrum Badania Opinii Społecznej), skupię się głównie na postawach społecznych odnoszących się do osób z zaburzeniami psychicznymi.

ZABURZENIA PSYCHICZNE: SKALA PROBLEMU
W powszechnym przekonaniu Polaków obecne warunki życia –rodzinne, społeczne i ekonomiczne – są potencjalnie szkodliwe dla ich zdrowia psychicznego. Wielu naszych rodaków, zwłaszcza kobiet, martwi się swoim stanem emocjonalnym, a nawet obawia o własne zdrowie psychiczne. Te niepokoje nie są bezzasadne. Znajdują swoje odzwierciedlenie w stale rosnącym wskaźniku występowania problemów psychicznych. Na przykład depresja jest dziś trzecią najczęściej występującą chorobą na świecie i w coraz większym stopniu zdajemy sobie sprawę z faktu, że może ona dotknąć praktycznie każdego. Zdecydowana większość z nas często doświadcza przykrych stanów znużenia, zniechęcenia, bezradności, a nawet – w potocznym tego słowa znaczeniu – depresji.

Wiarygodne badania pokazują, że jedenastu na stu obywateli Unii Europejskiej boryka się z jakiegoś rodzaju zaburzeniami psychicznymi. To naprawdę znaczący odsetek. Wyobraźmy sobie, że co dziesiąta osoba spotykana na ulicy, w urzędzie lub sklepie boryka się z mniejszymi lub większymi problemami natury emocjonalnej, wymagającymi profesjonalnej pomocy. Co prawda większość z tych osób nie doświadcza swoich objawów tak dotkliwie, by konieczne było leczenie szpitalne, jednak bardzo poważne załamania również nie należą do rzadkości. W ostatnim roku, ponad 2 proc. społeczeństwa korzystało z całodobowej opieki psychiatrycznej, a więc były hospitalizowane z powodu zaburzeń zdrowia psychicznego.

Jeżeli zastanowimy się nad powyższymi danymi, zauważymy, że zaburzenia psychiczne stanowią bardzo poważny problem społeczny. Mimo dużej skali, wydaje się on być niewystarczająco doceniany. Mam wrażenie, że media i różnego typu inicjatywy społeczne skupiają się często na dużo bardziej marginalnych problemach społecznych, kosztem zagadnień higieny zdrowia psychicznego oraz terapii i rehabilitacji osób zaburzonych psychicznie. Jak wiadomo, rozgłos, jaki za sprawą środków masowego przekazu towarzyszy temu tematowi, nie odzwierciedla jego faktycznej wagi społecznej.

ZNACZENIE WSTYDU
Mówiąc najogólniej, wstyd to uczucie przejawiające się w dążeniu do ukrywania się. To ukrywanie się może przybierać rozmaite formy: od zatajania przed innymi pewnych informacji na swój temat, przez ukrywanie mankamentów urody, aż po niepojawianie się w pewnych grupach, a nawet całkowite odizolowanie się od otoczenia społecznego. Pomimo wyraźnych różnic między nimi, na pewnym poziomie ogólności łatwo dostrzec, że przykłady te łączy właśnie reakcja zakrycia się i to właśnie po niej stwierdzamy istnienie wstydu. Dostrzec można także, że wywołuje go doświadczenie realnego lub spodziewanego zranienia, upokorzenia czy wyśmiania.

Niestety wciąż pokutuje powszechny pogląd, iż zaburzenia i choroby psychiczne stanowią wstydliwy problem. Ponadto ludzie, którzy osobiście stykają się z osobami chorymi psychicznie są często jeszcze bardziej skłonni postrzegać ich problem, jako wstydliwy, a więc taki, który należy zataić. Wynikać może to ze spostrzeżenia, że poważne problemy psychiczne łączą się ze stygmatyzacją i upokorzeniem. Jak można przełamać ten impas? Czy prawdziwa troska (rodziny, otoczenia) o osobę chorą psychicznie powinna przejawiać się właśnie w ukrywaniu jej przed światem? Może raczej – jak sądzę – reakcja taka odzwierciedla pośrednią nieakceptację choroby przez tych, którzy ją zatajają?

Jest to pewien paradoks. Wydaje się jednak, że prawdziwa akceptująca troska przejawia się w przełamywaniu wstydu, zarówno swojego, jak i osoby chorej. Wszak choroba psychiczna nie jest jakąś „winą” i nie ponosi się odpowiedzialności za to, że się pojawiła. Niestety często to właśnie poczucie wstydu powoduje, że leczenie podejmowane jest długo po pojawieniu się pierwszych przejawów zaburzenia, co skutkuje większymi spustoszeniami, jakie choroba czyni w życiu danej osoby i jej rodziny. Ponadto utrudnia lub nawet uniemożliwia odpowiednią rehabilitację społeczną chorego.

Chociaż stygmatyzacja, a więc społeczne naznaczenie, jest wciąż poważnym wyzwaniem, z którym należy aktywnie walczyć, to badania stosunku społeczeństwa do osób zaburzonych psychicznie mogą budzić pewien optymizm. Dobrze świadczy o nas fakt, że zdecydowana większość Polaków nie miałaby nic przeciwko, gdyby ludzie, którzy w przeszłości leczyli się psychiatrycznie, byli naszymi sąsiadami, członkami grupy koleżeńskiej albo współpracownikami. Spora część z nas nie widzi także przeciwskazań, by osoba taka miała zostać naszym zięciem lub synową. Przy czym w jednoznaczny sposób widać także, że większość z nas nie życzyłaby sobie, aby ludzie tacy pełnili funkcje wymagające odpowiedzialności: by opiekowali się dziećmi, byli lekarzami, przełożonymi albo zajmowali się rządami w powiecie, gminie czy w parafii. Jesteśmy również skłonni sądzić, że osoby chore nie są traktowane równorzędnie z ludźmi zdrowymi, jeżeli chodzi o pracę i zatrudnienie oraz o dostęp do oświaty i możliwość zdobycia wykształcenia. Co więcej, dostrzegamy częsty brak szacunku względem ich godności osobistej.

Ten niejednoznaczny obraz naszego dystansu do osób chorych psychicznie odzwierciedla problematyczność relacji tworzonych z tymi ludźmi. Bardzo ważne jest, aby nie generalizować i nie widzieć każdej osoby, która w przeszłości leczyła się psychiatrycznie, jedynie przez pryzmat jej przeszłego kryzysu. Wszak poza okresami pogorszenia (przy odpowiednio prowadzonym leczeniu można takie kryzysy całkowicie wyeliminować!) są to pełnowartościowi, często zdolni i bardzo wrażliwi ludzie, mogący prowadzić normalne i bardzo satysfakcjonujące życie osobiste i zawodowe.

JESTEŚMY ŻYCZLIWI CZY NIEŻYCZLIWI?
Chciałbym skupić się teraz na pewnym interesującym zjawisku związanym ze stosunkiem społeczeństwa do osób zaburzonych psychicznie. Gdy pyta się ludzi o ich własny stosunek do osób, które leczyły się psychiatrycznie, większość deklaruje, że jest względem nich życzliwa. Jednocześnie, gdy pytamy o stosunek ich otoczenia do osób zaburzonych psychicznie, są skłonni twierdzić, że jest ono nastawione do chorych raczej nieżyczliwie.

Dostrzegamy tutaj sprzeczność. Wydaje się, że jest za nią odpowiedzialny psychologiczny mechanizm, który Jean-Paul Sartre podsumował w krótkiej maksymie „zło to inni”. Można spodziewać się, że posiadany przez nas faktyczny obraz osób chorych jest po prostu niejednoznaczny. Z jednej strony współczujemy ich wielkiemu cierpieniu i czujemy względem nich pozytywne uczucia, lecz jednocześnie boimy się ich i mamy w sobie skłonność do dystansowania się. Są to uczucia wzajemnie sprzeczne, które trudno ze sobą pogodzić. Sposobem poradzenia sobie z dysonansem jest właśnie swoiste pozbywanie się „złych” uczuć, poprzez przypisywanie ich innym. W ten sposób możemy poczuć się jednoznacznie „dobrzy”. Lecz wówczas walka ze stygmatyzacją musiałaby polegać jedynie na konieczności zmieniania innych.

Psychoanaliza uczy nas, że nie można dokonać realnej zmiany, jeżeli nie dostrzeże się w sobie samym sprzeczności i nie nauczy się z nimi konstruktywnie żyć. Wydaje mi się więc, że realna zmiana nastawienia do osób cierpiących na zaburzenia psychiczne oraz zmniejszenie stygmatyzacji może się dokonać dopiero wówczas, gdy przyjmiemy do wiadomości, że to właśnie my, a nie kto inny powinniśmy zmienić swoje postawy.

Wszystko to mówię z pewnym samokrytycyzmem. Psychiatryczna służba zdrowia, pomoc społeczna oraz terapeuci środowiskowi także nie są wolni od uprzedzeń, które chętnie przypisują innym, na przykład niedoinformowanemu społeczeństwu albo instytucjom, w których oni akurat nie pracują. A więc znowu „zło to inni”. Wszyscy powinniśmy zacząć walkę ze stygmatyzacją osób zaburzonych psychicznie od samych siebie.

UWAGI O JĘZYKU
Słownictwo stosowane w odniesieniu do osób zaburzonych psychicznie stanowi świadectwo naszego stosunku do nich. Ludwig Wittgenstein mówi w swej znanej maksymie, że „granice mojego języka oznaczają granice mojego świata”. Jakich określeń używamy, odnosząc się do osób zaburzonych psychicznie? A zatem, jak w „naszym świecie” są usytuowani ludzie chorzy?

Niestety mówiąc o ludziach, którzy byli pacjentami psychiatrycznymi, korzystamy najczęściej z określeń o nacechowaniu pejoratywnym, obraźliwych i szyderczych, takich jak „wariat”, „czubek”, „świr”, „szajbus”, „pomylony”, „stuknięty” itp. Słowa te wcale nie służą charakterystyce takich osób, lecz przede wszystkim reprezentują skłonność do wykluczania ich z grupy pełnoprawnych członków społeczeństwa. Wydaje się to być wynikiem braku podstawowej, potocznej choćby wiedzy z zakresu psychiatrii. Dowiedziono, że ludzie lepiej wykształceni są w większym stopniu skłonni do określania osób zaburzonych psychicznie w sposób bardziej adekwatny („chory”, „pacjent”, „znerwicowany”, „depresyjny”, „schizofrenik”, „załamany” itp.).

Szczególnie przykrą praktyką jest nieodpowiedzialne i urągliwe stosowanie pojęć psychiatrycznych w mediach przez osoby uczestniczące w debacie publicznej. Tak oto „psychiatryczne” porównania służyć mają zdyskredytowaniu toku myślenia, intencji lub zachowania adwersarza. Wciąż stykam się w środkach masowego przekazu z określeniem „schizofrenia”, które używane jest jako synonim hipokryzji, a przeciwników w debatach politycznych odsyła się nieraz na „przymusowe leczenie”. Można sobie wyobrazić, jak mogą się czuć ludzie naprawdę chorzy, gdy po to nawiązuje się do ich dolegliwości, aby kogoś dyskredytować. Dobrze byłoby, gdyby podobne praktyki językowe poddawane były krytyce, a choćby część czasu poświęconego na polityczne debaty przeznaczyć na promocję rzetelnej wiedzy o chorobach psychicznych.

LĘK PRZED CHOROBĄ PSYCHICZNĄ (SWOJĄ I INNEGO)
Wybitny polski psychiatra Antoni Kępiński w swoim dziele poświęconym schizofrenii napisał, że istnieje w ludziach lęk przed osobami chorymi psychicznie – lęk stanowiący odbicie naturalnego i być może uniwersalnego lęku, że samemu zapadnie się na zaburzenia emocjonalne. Co więcej, im silniej nieświadomie żywimy takie obawy, tym bardziej możemy starać się przed tymi ludźmi uciekać, a więc odcinać się od ludzi, przeżywających emocjonalne załamania. Rzeczywiście, wszyscy posiadamy pewne nieznane nam samym aspekty, jakieś ukryte, mroczne części siebie. Możemy się obawiać, że pewnego dnia te tajemnicze części mogą nami zawładnąć i zdominować rozsądne i przystosowane „ja”.

Wydaje się, że większa akceptacja dla swoich własnych mrocznych aspektów i lęków, przełożyć się może na większą tolerancję względem osób cierpiących na choroby psychiczne. Patrząc szerzej na naszą ludzką kondycję dostrzec możemy, że ludzie chorzy są dużo bardziej podobni do nas samych, aniżeli mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka. Po prostu oni zostali zdominowani przez te niezrozumiałe i mroczne treści, nad którymi ludzie zdrowi są w stanie zapanować, a od których nieraz tak bardzo się dystansują. Dystansują się nieraz aż tak, że odrzucają bliźnich, którzy na co dzień borykają się z niezrozumiałymi wytworami psychiki.

PEWNE POZYTYWNE TRENDY
Pomimo, że opisałem powyżej wiele problematycznych zjawisk, nie można przemilczeć pewnych pozytywnych trendów społecznych. Napawają one optymizmem wszystkich, którym sytuacja osób zaburzonych psychicznie nie jest obojętna. W ciągu ostatniej dekady nieznacznie zmniejszyła się liczba osób uważających problemy psychiczne na kwestię wstydliwą, którą należy ukrywać przed otoczeniem. W pewnej mierze zmniejszył się również dystans społeczny względem nich, a więc jesteśmy bardziej skłonni akceptować ich w naszym sąsiedztwie, w gronie kolegów oraz w pracy. Poprawia się także słownictwo, odnoszące się do osób chorych. Przytoczone dane świadczą o pewnym wzroście wiedzy i akceptacji naszego społeczeństwa, względem osób borykających się z problemami psychicznymi. Mamy nadzieję, że ten pozytywny trend będzie się dalej utrzymywał. Mamy przy tym świadomość, że wymagałoby to wzrostu zasobów finansowych przeznaczanych na akcje o charakterze informacyjnym i pomocowym.

Wszelkie zmiany postaw względem osób cierpiących na zaburzenia psychiczne, przekładają się bardzo bezpośrednio na ich jakość życia. Faktycznie większość z nas ma lub miała osobisty kontakt z jakąś chorą osobą. Jakie to było spotkanie? Z kim ów chory człowiek miał wówczas do czynienia? Czy z człowiekiem odrzucającym, dystansującym się i przelęknionym? A może z akceptującym i zwyczajnie po ludzku życzliwym? Pytania te są swoistym rachunkiem sumienia dla każdego z nas.

Marcin Sękowski
psycholog, psychoterapeuta; pracuje w Środowiskowym Domu Samopomocy „Soteria” w Wyszkowie

Statystyka oglądalności strony

Strona oglądana: 1011 razy.

UNIA EUROPEJSKA

Baner Kapitał ludzki - Narodowa Strategia Spójności Fundacja rower.com Unia Europejska - Europejski Fundusz Społeczny

Publikacja współfinansowana ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dane teleadresowe

SIĘ DZIEJE
Wyszkowski Inkubator Pozarządowy

ul. 1 Maja 23a/C, 07-200 Wyszków
e-mail: redakcja@siedzieje.org.pl
www: http://siedzieje.fundacjanadbugiem.pl

Kontakt:
Artur Laskowski, tel. 691-801-220
e-mail: artur@rower.com

Kierownik projektu:
Karol Kretkowski, tel. 603-943-596, karol@rower.com
Fundacja rower.com
ul. 1 Maja 23a/C, 07-200 Wyszków
http://fundacja.rower.com


Copyright

Projekt: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl