Menu główne

„Kiedy jedni zasypiali kamiennym snem…”

(Zam: 07.07.2013 r., godz. 15.43)

Dziennikarstwo komercyjne jest przede wszystkim źródłem zarobku dla piszącego, w wyniku czego wymaga zdyscyplinowanej regularności i takiego doboru tematów, by wpisywały się w bieżący kontekst społeczny oraz potencjalne zainteresowanie czytelników.

Moje teksty na łamach „Się Dzieje!” determinowane są przede wszystkim naturalną potrzebą pisania dla ludzi, dlatego posiadają regularność raczej spontaniczną, a ich tematy ze względu na starą zasadę „pisz o tym co czujesz”, wybieram jak najbardziej subiektywnie, w oparciu o moje bieżące „czucie” tematu.

Brzmi to prawie jak prasowe oświadczenie mające mnie w jakiś sposób usprawiedliwić przed czytelnikiem, ale po trosze właśnie tak jest. To dlatego, iż chciałbym uprzedzić, że temat mojego dzisiejszego artykułu jest moją osobistą „balladą”, opowieścią o czuciu osobistym, zbiorem autobiograficznych wycinków życia, nie poddającą się obiektywizującemu dyskursowi społecznemu. Składa się co prawda z faktów, ale ich optyka jest perspektywą tylko jednego punktu widzenia, punktu autora tej „ballady”.

ILUMINACJA

Najprawdopodobniej zagadnienie to, z racji na szybko postępującą ewolucję priorytetów, dotyczy w większości ludzi młodych. Wówczas to skłonność do wyobrażania sobie naszego przyszłego szczęśliwego życia na przykładzie życzeń, które mają się spełnić, jest najbardziej aktywna i wybujała. Co naturalne, w miarę ewolucji tych życzeń i wyobrażeń o naszym tymczasowym szczęściu, szybko zapominamy jak wyobrażaliśmy je sobie choćby rok wcześniej. Pochłaniają nas bowiem już inne zamierzenia i priorytety. Na pozór nie ma w tym nic wyjątkowego, a w każdym razie nie ma w tym nic wyjątkowego przynajmniej do chwili, kiedy przypadkowo bądź całkiem celowo, przypomnimy sobie o tym, jak wyglądały nasze wyobrażenia o szczęściu sprzed miesięcy czy lat. Wtedy zdumiewająco łatwo jest zdać sobie sprawę z pewnego bardzo zaskakującego faktu. Okazuje się bowiem, że wiele z naszych wyobrażeń zmaterializowało się, wiele życzeń już się spełniło, miały jedynie nieco inną postać fizyczną niż te przez nas naiwnie sobie kiedyś wyobrażone, jednak co do istoty ich spełnienia nie ma zazwyczaj wątpliwości. Powtórzę jeszcze raz, zostały zrealizowane, jedynie ich odmienna od naszych wyobrażeń postać fizyczna sprawiła, że ten proces został tak późno przez nas zauważony.

Iluminacja ta przynosi wniosek niezwykle cenny; otóż wszystko to, co zwykliśmy nazywać nieco pogardliwie banałem, jest niczym innym jak postacią, jaką przybierają nasze wyobrażenia, kiedy spełniają się w świecie realnym. Dla nas współczesnych, pragnących żyć atrakcyjnie i ciekawie, konstatacja ta jest na pozór niezbyt budująca, niemniej trzeba nadmienić, iż posiada pewne znaczące rozszerzenie. Ów banał dotyczy zarówno wyobrażeń szczęścia jak i nieszczęścia. I tak naprawdę dopiero w tym momencie zaczyna się jego najbardziej zaskakujące działanie.

ZAPAMIĘTAŁEM JEDYNIE CISZĘ

Niepozornym początkiem mojej ballady jest dźwięk dzwonka do drzwi, jednego z tych, które kołatają się gdzieś pomiędzy jawą a snem i właściwie trudno stwierdzić czy istnieją naprawdę. Dopiero po otwarciu oczów i ponownym jego usłyszeniu rozwiewają się wszelkie wątpliwości. Na zegarku była 7.20. Kiedy nikogo się nie spodziewamy, dzwonki do drzwi o tej porze zawsze znaczą coś bardzo ważnego. By precyzyjnie oddać nastrój tamtych chwil, muszę skupić się tylko na rzeczach najistotniejszych, dlatego akcja mojego opowiadania przenosi się parę minut do przodu. Z ust mojego wujka, postawnego mężczyzny, który w jednej chwili wydał mi się blady jak kartka papieru i dwadzieścia kilo chudszy, pada imię mojego ojca, ale on wymienia dalej, jeden wujek, drugi, wujek, trzeci... wszyscy zginęli na miejscu. Mieli wypadek, uderzyli w drzewo… Przyjąłem informację. Sucho pytam – Kto już wie? Właśnie jeszcze nikt – pada odpowiedź z ust rozemocjonowanej cioci. Wykonuję kilka telefonów. W głosach moich rozmówców słychać jeszcze senne odrętwienie. Powtarzam za każdym razem wielokrotnie – Zginął twój ojciec, mój ojciec, zginął tata, wujek, zginął, zginęli na miejscu...

Po godzinie znalazłem się u cioci, której mąż zginął razem z moim ojcem. Wieść rozniosła się po mieście bardzo szybko, po kilkudziesięciu minutach pojawili się pierwsi znajomi. Niby wchodzili po schodach, ale miało się wrażenie jakby sunęli bezszelestnie na piętro nie dotykając podłogi. Zastali mnie na półpiętrze, podali mi wszyscy kolejno ręce i bez słowa poszli dalej. Po chwili i ja poszedłem na górę. Wszyscy siedzieli i bezradnie milczeli. Być może było tak, że jednak ktoś coś mówił, a tylko mi wówczas wszystkie słowa wydawały się tak mało istotne, że zapamiętałem jedynie ciszę. Dzień rozciągnął się w jeden długi ciąg wizyt, spotkań, łez i kondolencji.

Kiedy wieczorem położyłem się by wszystkie wydarzenia tego dnia jakoś sobie ułożyć w głowie, jakoś spróbować nazwać swoje emocje, z wielkim zdziwieniem odkryłem, że pamiętam wszystkich ludzi, którzy składali mi kondolencje, wszystkie uściski dłoni, smsy, twarze kolegów, którzy przyjechali mnie wesprzeć... Cisza się skończyła. Widziałem w telewizji zdjęcia z wypadku, słyszałem głos reportera... że pięciu mężczyzn, że z nieustalonych przyczyn.

Moja pierwsza myśl, kiedy widziałem w telewizji zdjęcia rozbitego samochodu, była taka, że, o dziwo, nie różni się on zbytnio od setek wraków innych samochodów, które ta stacja pokazywała wcześniej, i dalej, że moje uczucia nie różnią się pewnie od uczuć wielu innych ludzi, którzy przeżyli to samo, w końcu, że grób mojego ojca będzie wyglądał jak setki innych. To było to banalne oblicze śmierci i straty, nieprzypominające w żadnym wypadku posępnych onirycznych i dostojnych wyobrażeń o śmierci ojca, które miałem do tej pory. Banał obszedł się z tą tragedią tak samo jak do tej pory obchodził się z moimi wyobrażeniami szczęścia, dyskretnie i po cichu, najprawdopodobniej wydłużając perspektywę pełnego jej dostrzeżenia i zrozumienia o parę lat.

„KIEDY JEDNI ZASYPIALI KAMIENNYM SNEM, BY ODPOCZĄĆ PO DNIU PEŁNYM WSPOMNIEŃ I ROZPACZY, INNI DOPIERO SWOJĄ WALKĘ ROZPOCZYNALI”

W tamtych dniach często słyszałem powtarzające się pytanie – Jak ty to robisz, że nie płaczesz, że jesteś taki... naturalny? Nie potrafiąc odpowiedzieć, często wzruszałem ramionami i pytałem w kontrze – A czy wam się oni śnią? – Właśnie nic nam się nie śni – padało najczęściej. Mi od dnia wypadku mój ojciec śnił się przez trzynaście nocy z rzędu. W rodzinnych rozmowach chcąc zmienić temat najczęściej ironizowałem, że widocznie mamy sobie wiele do powiedzenia. Moje trudne godzenie się z tą śmiercią miało bowiem najprawdopodobniej właśnie przyporządkowany jej już wcześniej, wyobrażony oniryczny charakter. Emocje zostały rozpisane na poszczególne symbole, które w trakcie snu usilnie próbowały złożyć się w jakiegoś rodzaju całość, w świetle dnia natomiast moja strata pozostawała cały czas równorzędnym składnikiem codzienności, a senne emocje gdzieś kompletnie wyparowywały wraz z pierwszym światłem poranka.

Przyszedł w końcu dzień, kiedy jakoś po południu zorientowałem się, że pośród bogactwa różnego rodzaju bohaterów i symboli tej nocy w moich snach nie zobaczyłem mojego ojca, ani żadnej rzeczy, która mogłaby mi się kojarzyć z wypadkiem. Nie odczułem żadnej wyjątkowości tej chwili, po prostu stwierdziłem fakt. Dopiero z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że był to także ten dzień, w którym zdałem sobie sprawę, że choć przebrnąłem przez pierwszą, niejako uderzeniową fazę godzenia się ze śmiercią bliskiej osoby, to jednak wszedłem w znacznie dłuższą i chyba trudniejszą fazę odbudowywania swojej codzienności ze świadomością tej straty.

TO STAŁO SIĘ PO COŚ

Pierwszym jej niepokojącym objawem było częściowe zatracenie empatii. Problemy innych ludzi stały się dla mnie z dnia na dzień zupełnie mało znaczące, gdyż kompletnie traciły na znaczeniu w porównaniu do tragedii jaka mnie spotkała. Z jednej strony dawało to, być może nawet więcej niż pozorne, poczucie siły, że jeśli przetrwało się coś takiego, to jest się w stanie przetrwać wszystko, ale z drugiej, kompletnie wytrącało z poczucia subtelności różnorodnych wszak ludzkich problemów.

W tej perspektywie odkryłem także, że zadziwiająco łatwo jest mi się przed samym sobą usprawiedliwiać, i było to o wiele bardziej dotkliwe uczucie niż to, które budziła świadomość wykorzystywania przeze mnie ludzkiego szacunku do śmierci by zbywać przyjacielskie propozycje spotkań. Zacząłem obserwować ludzi właśnie pod kątem tego szacunku i umiejętności zachowania się wobec niego, by poszukać między nami jakiegoś znaku równości, jakiegoś potwierdzenia, że to nie tylko moja przypadłość, przypadłość człowieka dotkniętego śmiercią bliskich. Szybko zrozumiałem, że część znajomych odzywa się do mnie znacznie rzadziej niż mogłyby na to wskazywać nasze wcześniejsze zażyłe stosunki, właśnie dlatego że też się usprawiedliwia. Mówili najczęściej „Wiem, że teraz masz urwanie głowy, odezwę się jak to wszystko minie” albo „Nie odzywam się, bo nie wiem jak się zachować” itp. Był to zatem wyjątkowy czas, czas który był usprawiedliwieniem praktycznie dla każdego działania. Wszak jak głosi ostatnimi czasy najczęściej powtarzany w moim otoczeniu slogan „Każdy ma prawo przeżywać to na swój sposób”.

Po poczuciu ograniczonej empatii i wszechobecnego usprawiedliwienia w naturalnej kolejności rzeczy przyszedł czas na poszukiwania sensu, dla którego to wszystko się stało. Od samego początku najczęściej powtarzanym na łonie rodzinnym stwierdzeniem było, iż na pewno stało się to po coś i my za jakiś czas dowiemy się po co. Wszyscy w naturalny sposób pragnęli znaleźć w śmierci swoich najbliższych jakiś głębszy sens, jakiś punkt boskiego planu, gdyż to utrwalało w nich poczucie sensu własnego życia, w tok którego ten przykry wypadek został wpisany przez siły wyższe. Mi, o dziwo, kompletnie nie przeszkadza, po dziś dzień, poczucie bezsensu tego zdarzenia, jakiejś kompletnej przypadkowości sytuacji. Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć dlaczego tak się dzieje. Może dlatego że wspomniane wcześniej poczucie banału pozwoliło mi już od samego początku usytuować ten wypadek na całym szerokim horyzoncie podobnych zdarzeń, w konsekwencji czego nigdy nie zadawałem pytania – dlaczego akurat moja rodzina? Wczoraj ktoś, dzisiaj ja, jutro ktoś inny.

PRZYJACIEL

Odnoszę wrażenie, że nie da się tej „ballady” jakoś całościowo trafnie spuentować, że jest kompozycją otwartą, mnożącą swoje znaczenia i interpretacje z każdym mijającym od wypadku dniem. Oczywiście są rzeczy, które najprawdopodobniej pozostaną aktualne zawsze, jak choćby silnie zauważana przeze mnie ostatnimi czasy istotność posiadania kompetencji do pomocy innym ludziom. W tym trudnym dla mnie i mojej rodziny czasie pomagali nam ludzie bardzo wielu „fachów”: lekarze, notariusze, urzędnicy miejscy, panie z urzędu skarbowego i ZUS-u, policjanci i pielęgniarki, każdy wedle swoich kompetencji, każdy natychmiast i za darmo, w każdych oczach widziałem tę samą chęć niesienia bezzwłocznej oddanej pomocy innym. Dla młodego człowieka to nauka bezcenna, bo oprócz oczywistej chęci niesienia pomocy, przede wszystkim podkreśla kompetencje, które trzeba mieć by ją nieść. Po prostu uczy bycia potrzebnym.

Codzienność wiele uczuć wygasza, wiele roznieca, ale też równie wiele maskuje, prolonguje na późniejsze życie. Ważne by mieć w sobie odwagę zmierzenia się z ich przyszłymi perspektywami, by codzienność nie została skrępowana przez nasze obawy o przyszłość. Banał codzienności daje się wówczas nieco przewrotnie poznać jako niezwykle pomocny przyjaciel, mnie już od ponad pół roku niezachwianie napełnia wielką trwogą przed pójściem do dentysty, trwogą, którą w swojej intensywności, o dziwo, trudno porównać do czegokolwiek innego.

Piotr Płochocki

Statystyka oglądalności strony

Strona oglądana: 1060 razy.

UNIA EUROPEJSKA

Baner Kapitał ludzki - Narodowa Strategia Spójności Fundacja rower.com Unia Europejska - Europejski Fundusz Społeczny

Publikacja współfinansowana ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego

Dane teleadresowe

SIĘ DZIEJE
Wyszkowski Inkubator Pozarządowy

ul. 1 Maja 23a/C, 07-200 Wyszków
e-mail: redakcja@siedzieje.org.pl
www: http://siedzieje.fundacjanadbugiem.pl

Kontakt:
Artur Laskowski, tel. 691-801-220
e-mail: artur@rower.com

Kierownik projektu:
Karol Kretkowski, tel. 603-943-596, karol@rower.com
Fundacja rower.com
ul. 1 Maja 23a/C, 07-200 Wyszków
http://fundacja.rower.com


Copyright

Projekt: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl