Co warto robić?
(Zam: 18.03.2012 r., godz. 09.45)Żyjemy w pędzie – każdy zajęty swoimi sprawami. Troszczymy się głównie o to, by mieć z czego żyć, utrzymać siebie i rodzinę. Do czasu, gdy zaczyna szwankować zdrowie. Wtedy intensywnie zabiegamy o jego poprawę, bo bez tego nie jesteśmy w stanie zarabiać. Czy nasza aktywność musi się ograniczać tylko do tych obszarów? Czy i co warto robić jeszcze, a może przede wszystkim?
Nawet w chwili urodzenia perspektywy rozwoju każdego z nas były inne – w dużej mierze uzależnione od rodziców, ich wyobraźni, odpowiedzialności, postawy, sytuacji życiowej. A także od miejsca i warunków wzrastania i wielu innych czynników. Jednymi z ważniejszych są uzdolnienia, predyspozycje, doskonałe zdrowie dane pojedynczym spośród nas. Ale i to wszystko ograniczone jest upływem czasu. Z każdym dniem możliwości rozwoju się zawężają. Albo wykorzystujemy daną nam szansę, albo ją bezpowrotnie tracimy, zaprzepaszczamy. Stąd jeden w wieku 25 lat ma skończone studia, zna biegle trzy obce języki, odbył staż zagranicą, drugi nauczył się wykorzystywać możliwości komputera i internetu – zna tajniki programowania i potrafi się nimi posługiwać, trzeci przyuczył się do wykonywania zawodu mechanika samochodowego i naprawa nawet bardzo skomplikowanej usterki nie stanowi dla niego problemu. Rzecz jasna, nie ma człowieka, który nie umiałby niczego, na niczym się nie znał. Nie ma też sytuacji, nawet gdy dojdzie do niej w bardzo późnym wieku, w której nie można już niczego zmienić. Do ostatniej chwili życia można!
Znakomity wykładowca, gerontolog, dr Jacek Putz, którego już dwukrotnie mieli okazję posłuchać w naszym mieście słuchacze Wyszkowskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, w czasie jednej z prelekcji opowiedział o rozmowie ze swoim znajomym – dziewięćdziesięcioparoletnim Czechem, którego spotkał niedawno na kongresie gerontologicznym w Madrycie. Ów znajomy pochwalił się, że niedawno zaczął się uczyć chińskiego.
– A po co ci to – zdziwił się doktor. – Znasz już kilka języków obcych, którymi możesz się posługiwać z wieloma ludźmi na świecie? Wybierasz się do Chin?
– Nie – odparł tamten. – Ten język jest tak inny od tych, którymi nauczyłem się posługiwać, że postanowiłem się z nim zmierzyć. To język tonalny, o wielu odmianach i dialektach, które są dla posługujących się nimi wzajemnie niezrozumiałe! Zrozumiałem, że rozpoczynając naukę najpowszechniejszej odmiany chińskich języków – mandaryńskiego – zyskuję zajęcie, któremu będę mógł z pasją się oddać do ostatnich chwil mego życia!
Na najbliższy zjazd wyszkowskiego uniwersytetu zaprosiliśmy Krystynę Rychlik – aktywną seniorkę, prezes Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Iławie. Mówią o niej „Kobieta-dynamit”. Dla wielu przejście na emeryturę oznacza zamknięcie w domowych pieleszach z kubkiem ciepłej herbaty i kocem na kolanach. Dla niej stało się początkiem nowego, twórczego etapu w życiu. Po odejściu z zawodu znalazła nowy sens życia w pomaganiu potrzebującym dzieciom. Oprócz tego, jak wiele dobrego daje innym, sama wiele zyskała.
– Dzięki temu, że na co dzień jestem aktywna i przebywam z wieloma ludźmi, czuję się potrzebna. A to napędza mnie pozytywnie do dalszych działań. Zawieram także nowe znajomości, dziele się z innymi wiedzą i doświadczeniem życiowym. Każdy dzień jest inny i wnosi coś nowego. Po prostu chce się żyć! – wyznała w wywiadzie, który w całości można przeczytać w jednym z działów najobszerniejszego w Polsce portalu poświęconego organizacjom pozarządowym http://ludziesektora.ngo.pl/.
Niemal zawsze składając sobie życzenia z okazji świąt, imienin, urodzin, ważnych uroczystości, życzymy zdrowia, pieniędzy. Tylko czy zdrowie, bogactwo – rozumiane w sensie dosłownym – mogą zagwarantować szczęście? Weźmy przykład Jasia Meli – polskiego podróżnika, polarnika, najmłodszego w historii zdobywcę biegunów, założyciela Fundacji Poza Horyzonty. Na stronie jego fundacji można przeczytać następującą informację o nim: „W 2002 roku, mając 13 lat, uległ ciężkiemu wypadkowi. Schronił się przed deszczem w niezabezpieczonym budynku stacji transformatorowej – poraził go prąd o napięciu 16 000 V. W wyniku porażenia lekarze zdecydowali o amputacji lewego podudzia i prawego przedramienia. Obecnie Jasiek chodzi z pomocą protezy nogi. Przeszedł skomplikowane leczenie, a dzięki rodzinie i wielu wspaniałym ludziom, odzyskał wiarę w siebie i sens życia” (http://www.pozahoryzonty.org/jasiek/71). Będąc młodym, niepełnosprawnym człowiekiem już bardzo wiele osiągnął. Zapisał się na kartach historii, zyskał pamięć, uznanie, popularność. A dzięki założonej przez siebie fundacji czyni dobro, pomaga innym – szczególnie niepełnosprawnym, takim jak on. Zdobył dwa bieguny Ziemi dzięki podróżnikowi Markowi Kamińskiemu. Na kolejne wyprawy w 2009 roku na Elbrus, najwyższy szczyt Kaukazu, i w 2010 na El Capitan w Kalifornii to on zabrał ze sobą inne osoby niepełnosprawne. Kim byłby Jaś Mela, gdyby dalej zdrowo i normalnie wzrastał, gdyby w jego życiu nie wydarzył się wypadek, a przede wszystkim to, co po nim nastąpiło?
Czy osoby, o których aktywności powyżej wspomniałem, do działania popchnęła chęć zysku? Nic takiego. Może gdyby byli bardzo zasobni, zdrowi, w ogóle by się nie zaangażowali. Ich stosunek do bogactw zbliżony jest do tego, jak żył i co głosił Bias z Pireny – jeden z najwybitniejszych mężów stanu, działaczy, reformatorów życia społecznego, zaliczany do siedmiu mędrców starożytnej Grecji. Mawiał on: „wszystko, co posiadam, noszę ze sobą”. A nie chodził obładowany bagażami… Albo Colasa Breugnon – postaci mistrza rzeźbiarza wykreowanej przez francuskiego pisarza Romain Rollanda. W początkach opowieści o sobie, podczas opisywania swego skarbca wyraźnie zaznaczył: „Przede wszystkim zwróćcie uwagę na klejnot najdrogocenniejszy. Mam tutaj oto siebie, Colasa Breugnon!”. Ta deklaracja okazała się prorocza, gdy przyszło mu kolejno zmierzyć się z nieszczęściami, takimi jak śmierć żony, choroba ukochanej wnuczki, katastrofa majątkowa, wreszcie – pożar warsztatu rzeźbiarskiego i domu… Stając na spalenisku przemówił do siebie w jakże wymowny sposób: „Teraz to już koniec. Straciłem wszystko! Tylko się kłaść do grobu. Zostały mi jeno skóra własna i kości. Tak, u diaska, prawda, ale i to coś warte. Wszak znacie, drodzy państwo, odpowiedź, jaką dał dowódca obleganej fortecy, gdy oblegający odgrażali się, że w razie dalszego oporu pozabijają ich dzieci: «Pozabijajcie! Posiadamy przy sobie narzędzia do sporządzenia nowych»”. A o swych uczniach, którzy z narażeniem życia próbowali ratować jego rzeźby, gdy przekazali mu jedyną uratowaną, najcenniejszą, rzekł: „oto najcudniejsze z moich dzieł: wyrzeźbiłem te dusze. Nikt mi ich nie zabierze. Niech płonie drzewo. Dusza należy do mnie!”. Za chwilę zaś, po opanowaniu wzruszenia, dodał: „Dość tego! Co z gęby wypadło, to i przepadło. Zastanówmy się nad tym, co dalej czynić należy”. W tej postawie mamy ujęty w zwięzły sposób proces przechodzenia żałoby po stracie. Naturalnego procesu, który musi wielokrotnie przejść w życiu każdy z nas. W efekcie przepracowania tego procesu zmierzać będziemy do nowego, dalszego życia – podejmowania kolejnych wyzwań, kolejnych zadań.
Kończąc tych kilka przykładów i refleksji na temat aktywności i wartości – jako wstęp do kolejnego, trzeciego już wydania pisma „Się Dzieje”, zaproszenia do lektury całego pisma, kolejnych wydań – przywołam słowa Władysława Bartoszewskiego, więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, żołnierza AK i uczestnika Powstania Warszawskiego, dwukrotnie przetrzymywanego w komunistycznych więzieniach, współpracownika Radia Wolna Europa, a – po transformacji ustrojowej – ambasadora Rzeczypospolitej Polskiej w Austrii, ministra spraw zagranicznych, senatora RP, autora wielu książek i niezliczonych artykułów. Ten polski mąż stanu kończąc wykład pt. Refleksje świadka stulecia wygłoszony na Uniwersytecie Warszawskim 23 października 2007 powiedział: „Kilka osób zadawało mi publicznie pytania, czy warto być przyzwoitym, bo przyzwoici są bici, kopani, tracą, a cwaniacy, kombinatorzy się bogacą. A ja im odpowiadałem: Proszę nie mieszać dwóch pojęć i dwóch znaczeń – «warto» i «opłaca się». Na pewno nie wszystko, co warto, to się opłaca, ale jeszcze pewniej nie wszystko, co się opłaca, to jest w życiu coś warte. Bo «opłaca się» to znaczy, że coś jest z korzyścią, od razu, szybko. Tymczasem słówko «warto», pochodzi od słowa «wartość», a wartości nie opłacają się od razu…”.
Aktywność obywatelska nie zawsze się opłaca, ale zawsze warto się w nią zaangażować, bo sama w sobie jest wartością – niesie wartość innym, ale także tym, którzy ją podejmują. Jest bardzo ważnym, wciąż niedocenianym i w pełni niewykorzystywanym obszarem ludzkiej aktywności.
Artur Laskowski
Ludzie, którzy wiedzą co robić - Andrzej Grajczyk i Krzysztof Buczyński fot.Łukasz Obrębski |
Napisz komentarz
- Treść komentarza powinna być związana z tematem artykułu.
- Komentarze ukazują się dopiero po uzyskaniu akceptacji administratora.
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.