Ludzie są bezcenni
(Zam: 07.02.2012 r., godz. 03.20)O tym, jaki jest świat, w którym żyjemy – czy jest przyjazny, bezpieczny, czujemy się w nim dobrze – decydują ludzie, w tym… my sami. Czy tworzą (tworzymy) świat, w którym homo homini lupus (człowiek jest wilkiem człowiekowi), czy taki, w którym… chce się żyć!
Mrzonka – pomyśli niejeden z czytających te słowa – idylla. Piękne, ale niemożliwe do zrealizowania, dlatego tylko pośpiewać o tym można. Czy aby na pewno? Prawdą jest, że jeden człowiek może nie dać rady odmienić całego świata, choć każdy z nas jest w stanie wymienić takie postacie, które znaczącą wpłynęły na jego losy. Poza tym współcześnie, w dobie globalizacji, kiedy zjawiska i procesy zachodzące w jednym miejscu na ziemi nie pozostają bez wpływu na całą planetę, szanse na to rosną z każdym pokoleniem. Ale nie to jest najważniejsze i nie o to chodzi, by silić się aż na tak wiele – nie każdemu dane będzie to osiągnąć. Za to każdy może i w istocie – nawet jeśli tego nie chce i nie ma tego świadomości – wpływa na otaczający go świat. I wpływ ten albo wzbogaca i uszlachetnia ten świat, albo czyni go smutnym, ponurym, nieprzyjemnym, niekiedy wręcz wrogim.
Od tego, jak się zachowuję, jak odnoszę się do innych – bliskich i nieznajomych – jak wykonuję swoje obowiązki, zależy bardzo wiele. Zarówno w rodzinie, w firmie, organizacji rzutuje to na relacje z innymi i wywołuje reakcje – albo pozytywne, albo negatywne. To wielka sztuka zrozumieć to i nauczyć się wykorzystywać w życiu – dla dobra innych i siebie. Szanować drugiego, kontrolować własne emocje – by nie skrzywdzić, nie zranić, nie pogardzić, nie stracić czegoś, co jest bezcenne i bardzo trudne do naprawienia: uznania w oczach innych, autorytetu. Od takiego „drobiazgu” zależy przyszłość każdego z nas. Bez względu na minione zasługi pracujemy na to bez ustanku każdego dnia od nowa. I wcale nie musi to być „mordęga”, jeśli zobaczysz, że w drugim człowieku przede wszystkim tkwi potencjał, który można wykorzystać dla wspólnego dobra.
Wokół nas wiele jest narzekania. Czy to na kraj, czy na gminę – na niemal wszystko. Widzimy za oknem nieprzychylny świat, ubolewamy na układy i zależności – zdajemy się być wobec nich bezsilni. Ale każdy czytający te słowa niech sobie zada pytanie, co zrobił, by się przeciwstawić złu, na które narzeka? A jeśli uważa, że zrobił, to czy nie ograniczyło się to do napisania anonimowego komentarza w Internecie? „Ale im dopiekłem” – może myśli sobie komentator, gdy da upust własnej frustracji pod artykułem opublikowanym w necie. Tylko co tym osiągnął, do czego doprowadził, czy zmienił coś na lepsze?
Krytykanctwo internetowe najczęściej nic nie kosztuje (mimo że nie jesteśmy anonimowi w sieci, większości wylewanie żółci uchodzi płazem – z powodu „znikomej szkodliwości czynu” i skomplikowanych, czasochłonnych procedur identyfikowania autora wpisu), ale też niewiele wnosi. To po prostu przejaw małości, zawiści – że to ktoś inny, nie ja ma tak duży wpływ na rzeczywistość wokół. Nawet, jeśli popełnił błąd, czy to powód do obrzucenia inwektywami?
W życiu, jeśli chcemy, by cokolwiek dobrego po nas zostało, chodzi o coś więcej. Ale to więcej kosztuje – czasu, zaangażowania, środków. Jeśli nie podoba mi się zachowanie drugiego człowieka, ale go szanuję i na nim mi zależy, podejmuję próbę przekonania go, że to niewłaściwe. Jeśli moje argumenty są słuszne, ale mnie nie posłucha, straci moją przychylność . Jeśli to mój przełożony, mogę dalej z nim pracować za cenę zamkniętych ust i traconych szans na rozwój, osiągnięcie założonego celu, albo odejść i podjąć pracę gdzie indziej. Zawsze w każdej sytuacji mogę coś zrobić – przyzwoitego lub nie. Tylko to pierwsze otwiera coraz to nowe możliwości, drugie przeciwnie – zamyka. Tylko w ten pierwszy sposób mogę zbudować coś trwałego.
Ważne, by być przyzwoitym i od początku budować uczciwie. Dziś, gdy wydaje się, że honor i odwaga nie są w cenie, gdy za poglądy można co najwyżej „wylecieć z pracy”, warto spojrzeć na postacie, które życie wychowywało w o wiele bardziej surowych warunkach, niż nam współczesne. Sięgnąłem niedawno po książkę Teresy Torańskiej Śmierć spóźnia się o minutę. Trzy rozmowy, trzech bohaterów: Michał Bristiger, Michał Głowiński i Adam Daniel Rotfeld. Każdy opowiada swoją historię. Każdy w czasie minionej II wojny światowej nie raz, cudem uniknął niechybnej śmierci. Zetknęli się z potwornościami i okrucieństwem. Ale nie ma w ich wspomnieniach nienawiści. Czytając książkę nie popadnie się w depresję. Wprost przeciwnie. Ostatni z wymienionych przyznaje otwarcie:
„Jeżeli kiedyś napiszę wspomnienia, na końcu zamieszczę indeks nazwisk ludzi przyzwoitych, których spotkałem w życiu. Będzie ich dużo, bardzo dużo.
– A z nieprzyzwoitymi co pan zrobi? – pyta rozmówczyni.
– Wie pani, to może dziwne. Ale ja chyba ich nie spotykałem…”
Niejednemu po przeczytaniu tych słów może przemknąć myśl: „to szokujące i nieprawdziwe”. A jednak – jak się okazuje – możliwe. Po co miałby nas oszukiwać człowiek, który przeszedł piekło na ziemi, a wyszedł z niego, choć nie bez strat (cała jego rodzina została wymordowana), przeżył i tyle dobrego wniósł potem w życie innych? A Władysław Szpilman – pianista, kompozytor, symbol Polskiego Radia, na podstawie wojennych losów którego Roman Polański nakręcił słynnego „Pianistę”? A wielu innych?
Ludzie są bezcenni. Ich potencjał do czynienia dobra, rozwoju, jest nieograniczony. Nawet po przejściu piekła, mogą się odrodzić. Niemal wszystko zależy od ludzi, od ich postawy. Od nich samych – jak zareagują na wyrządzoną im krzywdę i ludzi, którzy ją wyrządzili – a także od postawy otoczenia wobec nich.
Dziś w czasach pokoju naszą powinnością jest – w życiu osobistym, rodzinnym i zawodowym – budować uczciwe zasady. Sukces gwarantowany. Specjaliści od rozwoju zasobów ludzkich w korporacjach przekonują: „Przewagę konkurencyjną nad innymi firmami uzyskuje się dzięki ludziom. Kluczową różnicę między dobrymi i złymi firmami stanowi to, jacy ludzie są w nich zatrudnieni oraz w jakim stopniu motywuje się pracowników i angażuje ich w aktywne działania stanowiące wkład w sukces organizacyjny” (Michael Armstrong, Zarządzanie zasobami ludzkimi). To prawda odnosząca się nie tylko do firm, ale także urzędów i instytucji publicznych czy organizacji pozarządowych.
Podobnie jest w samorządzie. Nie tylko dla dobra wspólnego, ale po prostu w interesie wójta, burmistrza czy starosty, których wpływ na życie i funkcjonowanie wspólnot lokalnych jest wiodący, powinno leżeć takie prowadzenie polityki kadrowej w podległych im urzędach i placówkach, by mieszkańcy byli przekonani, że pracują w nich może nie najlepsi z najlepszych (bo ideałów nie ma i nie ma też takich, którzy wszystkim dogodzą), ale przynajmniej ludzie twórczy, ambitni, pracowici, a przede wszystkim – kompetentni. Ogłaszaniem konkursów na wolne stanowiska urzędnicze, gdy wokół panuje przeświadczenie, że szansę na ich wygranie mają tylko „wybrani”, pod których przygotowuje się wymogi konkursowe, tolerowaniem niekompetencji i bierności na jakimkolwiek stanowisku, utrzymywaniem w podległej instytucji osób nieproduktywnych – czy to z powodów politycznych, czy koniunkturalnych – nie osiągnie się najważniejszego celu, o dążeniu do którego zapewnia niemal każdy kandydat na stanowisko wójta, radnego, czy posła podczas obietnic wyborczych: „by ludziom żyło się lepiej”…
Artur Laskowski
Napisz komentarz
- Treść komentarza powinna być związana z tematem artykułu.
- Komentarze ukazują się dopiero po uzyskaniu akceptacji administratora.
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.