Taktycznie rzecz biorąc
(Zam: 31.10.2013 r., godz. 08.35)Zaplanuj swoje działanie – mówią współczesne poradniki. Bo dziś wszyscy muszą umieć wszystko planować. Od początku do końca. I od końca do początku. Na wyrywki.
Lecz jak to zrobić? – pytają ludzie. Czym się sugerować, gdzie szukać inspiracji? Z kim współpracować i na jakich zasadach? Takie oto dylematy ma współczesny człowiek.
Tymczasem okazuje się, że osoby uczące kompetencji w danym działaniu nie mają o tym zielonego pojęcia.
Anna F. uczestniczyła w szkoleniu na temat: „Planowanie przestrzeni życiowej”. Chodziło w nim o to (najogólniej rzecz biorąc), że przestrzeń życiową należy planować.
– Nie za bardzo wiedziałam, co to jest ta „przestrzeń życiowa” – mówi.
I nie dowiedziała się nigdy. Okazało się, że wykładowca sam nie wiedział. Na spotkaniu kluczył: organizacja, medytacja, przedsiębiorczość, biznes, biznesplan, walka z depresją oraz bulimią.
– Wszystko i nic – mówi Anna. – Na końcu była gra terenowa. To znaczy biegaliśmy po terenie sali, w której były wykłady, a w różnych jej zakątkach organizatorzy pochowali dla nas karteczki z obrazkiem wspomagającym nasz rozwój w biznesie. Nie wiem, co to miało znaczyć. Jakaś kompletna głupota. Jak dla dzieci – podsumowuje szkolenie rozmówczyni.
Na innym ze szkoleń, tym razem specjalistycznym (bo dotyczyło tylko bibliotekarzy) jeden z prowadzących rozwijał u uczestników (czyli pracowników bibliotek) wyższe kompetencje. Jak to się odbywało i co znaczyło?
Otóż – jak wynika z relacji jednej z uczestniczek – bibliotekarze rzucali się kolorowymi włóczkami. Takimi do robienia swetrów.
– Trzeba było wykazać się refleksem, gdy współtowarzysz rzucił w nas kłębkiem wełny – opowiada pani Wanda. – Chodziło o to, że jak złapiemy, to mamy mówić, czy nam się ten kolor włóczki, którym w nas rzucono podoba, czy nie i dlaczego.
Co miał kolor kłębka wełny wspólnego z kompetencjami bibliotekarzy? Nie wiadomo do dziś. Pozostaje jedynie domyślać się podprogowych intencji.
– Chyba chodziło o to, żeby rozumieć innych. I zrozumieć to, że każdy z ludzi, przychodzących do biblioteki, jest inny. Ma inną osobowość i tożsamość. I inne oczekiwania czytelnicze – tłumaczy pani Wanda.
No dobrze, ale to oczywiste, że każdy jest inny. Chyba dorosłe osoby, jakimi byli bibliotekarze na tym szkoleniu, wiedzą, że każdy czytelnik ma inne chociażby oczekiwania czytelnicze. Nie mówiąc już o osobowościach.
– Tak, ale to nowoczesne dotarcie do podświadomości – pani Wanda broni szkolenia.
Kolejna ciekawostka z dziedziny learningu (tak często nazywa się ostatnio „nauczanie” życia). Szkolenie z „new biznes”.
Adam ma upadającą firmę. Pewne zadłużenie w ZUS-ie , niespłacony kredyt obrotowy.
– Stało się tak, bo nie trzymałem się biznesplanu – mówi po szkoleniu. – A nawet go nie zrobiłem. To znaczy tego planu.
Czy naiwnie myśli, że gdyby go zrobił, wszystko poszłoby gładko?
– Na szkoleniu mówili, że to podstawa – twierdzi.
Jego firma to działalność jednoosobowa. Adam zajmuje się fizjoterapią. Każdy z pracowników pewnego prywatnego zakładu medycznego miał założyć swoją firmę, aby pracodawcy wystawiać faktury. Po pół roku okazało się, że Adamowi pracodawca przesyła mało klientów. A kolega ma ich dużo. Na pytanie Adama, dlaczego nie wpisują do niego pacjentów usłyszał w recepcji, że jego kolega przyjmuje więcej, a mniejszą wystawia fakturę i szef kazał kierować do niego. W ten oto sposób działalność Adama samoistnie przestała się rozwijać. Czy biznesplan przewidziałby takie posunięcie szefa? Nie sądzę. Pytam szkoleniowca, który uczył Adama, jak żyć i pracować, gdzie on sam wcześniej pracował, przed tymi szkoleniami.
– Jestem dopiero po studiach – mówi z rozbrajającą pewnością siebie.
Zatem „taktycznie rzecz biorąc i oględnie ją ujmując”, zalecam dużo zdrowego rozsądku w szkoleniu się.
Daria Galant
Tymczasem okazuje się, że osoby uczące kompetencji w danym działaniu nie mają o tym zielonego pojęcia.
Anna F. uczestniczyła w szkoleniu na temat: „Planowanie przestrzeni życiowej”. Chodziło w nim o to (najogólniej rzecz biorąc), że przestrzeń życiową należy planować.
– Nie za bardzo wiedziałam, co to jest ta „przestrzeń życiowa” – mówi.
I nie dowiedziała się nigdy. Okazało się, że wykładowca sam nie wiedział. Na spotkaniu kluczył: organizacja, medytacja, przedsiębiorczość, biznes, biznesplan, walka z depresją oraz bulimią.
– Wszystko i nic – mówi Anna. – Na końcu była gra terenowa. To znaczy biegaliśmy po terenie sali, w której były wykłady, a w różnych jej zakątkach organizatorzy pochowali dla nas karteczki z obrazkiem wspomagającym nasz rozwój w biznesie. Nie wiem, co to miało znaczyć. Jakaś kompletna głupota. Jak dla dzieci – podsumowuje szkolenie rozmówczyni.
Na innym ze szkoleń, tym razem specjalistycznym (bo dotyczyło tylko bibliotekarzy) jeden z prowadzących rozwijał u uczestników (czyli pracowników bibliotek) wyższe kompetencje. Jak to się odbywało i co znaczyło?
Otóż – jak wynika z relacji jednej z uczestniczek – bibliotekarze rzucali się kolorowymi włóczkami. Takimi do robienia swetrów.
– Trzeba było wykazać się refleksem, gdy współtowarzysz rzucił w nas kłębkiem wełny – opowiada pani Wanda. – Chodziło o to, że jak złapiemy, to mamy mówić, czy nam się ten kolor włóczki, którym w nas rzucono podoba, czy nie i dlaczego.
Co miał kolor kłębka wełny wspólnego z kompetencjami bibliotekarzy? Nie wiadomo do dziś. Pozostaje jedynie domyślać się podprogowych intencji.
– Chyba chodziło o to, żeby rozumieć innych. I zrozumieć to, że każdy z ludzi, przychodzących do biblioteki, jest inny. Ma inną osobowość i tożsamość. I inne oczekiwania czytelnicze – tłumaczy pani Wanda.
No dobrze, ale to oczywiste, że każdy jest inny. Chyba dorosłe osoby, jakimi byli bibliotekarze na tym szkoleniu, wiedzą, że każdy czytelnik ma inne chociażby oczekiwania czytelnicze. Nie mówiąc już o osobowościach.
– Tak, ale to nowoczesne dotarcie do podświadomości – pani Wanda broni szkolenia.
Kolejna ciekawostka z dziedziny learningu (tak często nazywa się ostatnio „nauczanie” życia). Szkolenie z „new biznes”.
Adam ma upadającą firmę. Pewne zadłużenie w ZUS-ie , niespłacony kredyt obrotowy.
– Stało się tak, bo nie trzymałem się biznesplanu – mówi po szkoleniu. – A nawet go nie zrobiłem. To znaczy tego planu.
Czy naiwnie myśli, że gdyby go zrobił, wszystko poszłoby gładko?
– Na szkoleniu mówili, że to podstawa – twierdzi.
Jego firma to działalność jednoosobowa. Adam zajmuje się fizjoterapią. Każdy z pracowników pewnego prywatnego zakładu medycznego miał założyć swoją firmę, aby pracodawcy wystawiać faktury. Po pół roku okazało się, że Adamowi pracodawca przesyła mało klientów. A kolega ma ich dużo. Na pytanie Adama, dlaczego nie wpisują do niego pacjentów usłyszał w recepcji, że jego kolega przyjmuje więcej, a mniejszą wystawia fakturę i szef kazał kierować do niego. W ten oto sposób działalność Adama samoistnie przestała się rozwijać. Czy biznesplan przewidziałby takie posunięcie szefa? Nie sądzę. Pytam szkoleniowca, który uczył Adama, jak żyć i pracować, gdzie on sam wcześniej pracował, przed tymi szkoleniami.
– Jestem dopiero po studiach – mówi z rozbrajającą pewnością siebie.
Zatem „taktycznie rzecz biorąc i oględnie ją ujmując”, zalecam dużo zdrowego rozsądku w szkoleniu się.
Daria Galant