Zdjęcie niewygodnego kostiumu
(Zam: 07.07.2013 r., godz. 17.07)To praca polegająca na odkrywaniu siebie. Na bolesnych czasami, bezcennych odkryciach i doświadczeniach, które stały się punktem zwrotnym w życiu bohaterki. To optymistyczna historia opowiedziana z perspektywy obserwatora. To opowieść o zmianach, jakie zaszły w ciągu jednego roku, w życiu Kobiety. Matki. Córki. Dyrektora. O! Właśnie. Jeszcze rok temu, na pytanie Kim jesteś? nie podawała odpowiedzi Kobietą. Padało: Dyrektorem, matką, córką...
Kiedy syn zaczął wchodzić w wiek dorastania, coraz mniej było tańca, coraz częściej płakała. Zaczęła poszukiwać. Trafiła na fantastyczną psycholog, która zaprosiła ją do udziału w grupie dla kobiet.
– Jestem jak słoń z indyjskich obrazków, który dźwiga na plecach cały świat. Jestem tak umęczona… nie wiem, co odrzucić, z czego zrezygnować, więc rezygnuję z siebie… – tak opisała siebie na jednym ze spotkań.
Powoli, mozolnie zaczęły następować zmiany. Pewnego dnia usłyszała o typach osobowości. Po lekturze zrobiła test na swój psychologiczny autoportret. ZMIENNY w znacznej przewadze. To zabrzmiało jak diagnoza. To przyniosło zrozumienie, ulgę, a wreszcie akceptację siebie. Między innymi posiadanie tej wiedzy sprawiło, że przyszedł moment, kiedy zaczęła przyglądać się jak obserwator z zewnątrz przepływowi swoich myśli, emocji, stanów i sposobów ich przeżywania. Już tak jej nie przerażały trudne doznania, bo wiedziała, że się zmienią. Przepłyną przez nią, ona rozpozna skąd się wzięły, co mówią jej o niej i odejdą. Wcześniej wydawały się wiecznością i ostatecznością. Zapadała się w nie coraz głębiej. Dziś obserwuje je i daje im czas. Coraz mniej towarzyszy jej lęku. Coraz lepiej rozumie siebie, a więc i świat zewnętrzny. Coraz więcej czasu spędza sama ze sobą. Potrafi dostrzec swoje wewnętrzne dziecko. Kiedy ono boi się i stoi przerażone, pochyla się nad nim. Bierze w ramiona małą, pyzatą dziewczynkę o jasnych włosach. Gładzi ją po główce, i mówi: Nie bój się maleńka, To minie. Przytul się. I lęk ustępuje, a mała uśmiecha się, czuje się bezpieczna. To niebywałe odkrycie, które pozwala zadbać o siebie. Zatroszczyć się kobiecie o swoją dziewczynkę. To ważne na tyle, że kiedy pisze te słowa, w swoim gabinecie, siedząc na dyrektorskim, skórzanym fotelu, łzy płyną jej po policzkach, ściska w gardle, a serce czuje dużo zaufania i szacunku do samej siebie.
Będąc często ze sobą, w tym samym gabinecie i siedząc na tym samym dyrektorskim fotelu, wykonanym z białej skóry, stwierdziła:
– Czasami czuję się jak koń ze spętanymi kopytami. – Podzieliła się tą myślą z kobietą, którą poprosiła o coaching. Ta nie miała wolnych terminów. Dała jej jednak swoją wizytówkę i powiedziała. – To piękna metafora. Zostań z nią. – I została.
Od tej pory, kiedy myśli o sobie, widzi konia. Biegnącego, pięknego, z rozwianą grzywą. Koń jest mustangiem. Kochającym wolność, przestrzeń, niezależność. Silnym i pięknym. Ma w sobie energię i silne pragnienie życia, przeżywanego każdym zmysłem. Jednocześnie łatwo go spłoszyć. Jest nieufny. Kopie i wierzga, kiedy wyczuje w pobliżu zagrożenie. Jest w stanie biec, chronić bliskich i siebie, ale umiera, kiedy ktoś pęta mu kopyta.
Oglądałam dwa razy film z Robertem Redfordem w roli głównej. „Zaklinacz koni”. Kobieta też go obejrzała. Po pewnym czasie powiedziała :
– Wiesz, długo nie umiałam odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego nie wychodzi mi z mężczyznami. Teraz wiem. Ten kto chce bym z nim spędziła życie, musi być ZAKLINACZEM KONI. Nawet jeśli pozwolę, by zarzucił lasso na moją szyję, chcę by wiedział, że potrzebuję szeptu, cierpliwości, stanowczości, a przede wszystkim przestrzeni i zaufania. Poza tym siły i stabilności. Jak Indianin i jego mustang, wspólnej miłości do wolności i otaczającej przestrzeni.
Obecnie kobieta stoi u progu nowego rozdziału. Ojciec jej najmłodszej córki zaproponował jej małżeństwo i wspólne życie. Ona wie, że życie jest drogą. Co najcenniejsze, wie kim jest i coraz więcej jaka jest. Teraz na pytanie kim jesteś mówi:
– Jestem mustangiem, który przez długi czas był przebrany za indyjskiego słonia. Dźwigał świat na sobie i był bardzo zmęczony tą rolą. Jestem kobietą, matką, a zawodowo obecnie pełnię funkcję dyrektora. Poza swoimi dziećmi, troszczę się o pewną małą, pyzatą, jasnowłosą dziewczynkę, którą czasami tulę, kiedy się boi. Spotykamy się dosyć często, rozmawiamy i bardzo się lubimy. Planuję w niedługim czasie zostać żoną.
Odpowiadam jej: Gratuluję. Jestem z Ciebie bardzo dumna i trzymam kciuki. Kobieta patrzy ze spokojnym uśmiechem na twarzy, jak aktorka, która właśnie zdjęła ciasny, niewygodny kostium. Wychodzi z teatru i rusza w życie, we własnej skórze. Na pożegnanie rzuca jeszcze
– Przekaż innym, że szczęście, to odwaga, by zdjąć kostium, który uwiera. Wtedy można zagrać rolę życia – siebie samego.
Katarzyna Borowska