Przedłużenie naszych domów i ogrodów
(Zam: 01.03.2013 r., godz. 09.30)Refleksje na temat organizowania przestrzeni publicznej i obecności w niej reklam.
Dla jednych to rzecz gustu i konieczność funkcjonalności, dla drugich wymysł znudzonych pseudoestetów, dla innych wyznacznik poziomu kulturalnego państwa i społeczeństwa ją tworzącego. I choć termin to niby znany i często używany, to jednak z racji na brak jednoznacznej wieloaspektowej interpretacji, wciąż spychany na dalszy plan działania, a więc przez to co tu i teraz raczej ignorowany, ograniczony tylko do ingerencji koniecznych i oczywistych. Cóż to takiego?
Ta swego rodzaju tajemnicza preambuła dotyczy jednak rzeczy w oczywisty sposób banalnej i znanej każdemu obywatelowi z jego codziennego życia. Bowiem termin przestrzeni publicznej powraca z zauważalną regularnością nie tylko w medialnych dyskusjach, ale także, a być może przede wszystkim w naszych małych prywatnych rozmowach o tym, co nam najbliższe i codzienne.
Dziwne to jednak wciąż uczucie, kiedy idąc ulicą choćby najbliższego naszemu sercu miasta, nagle uświadamiamy sobie, że jesteśmy w przestrzeni jak najbardziej swojej, którą współtworzymy, która dla nas jest tworzona i wpływa na nasze samopoczucie. Dziwne, bo wciąż jednak trochę obce, zwłaszcza dla wielu starszych pokoleń, które zostały wychowane w poczuciu przypadkowości organizacji przestrzeni wokoło nich, swoistej jej wypadkowości w mechanizmie konicznych przemian społecznych i codziennych potrzeb klasy robotniczej. Współczesna świadomość obejmuje już jednak rolę, jaką organizacja przestrzeni odgrywa w naszym życiu, stąd też najbardziej kulturalnie rozwinięte społeczeństwa bardzo drobiazgowo zestawiają wszystkie jej elementy.
W jednym z poprzednich tekstów napisałem w ogólny sposób o dwóch jej ważnych składnikach: organizacji komunikacji drogowej w miastach oraz o strategii podejścia do zielni w przestrzeni miejskiej. Dwie najbardziej oczywiste konkluzje podkreślały rolę odciążenia miasta od samochodów w zachowaniu komunikacyjnego ładu oraz potrzebę budowania miejskich przestrzeni w oparciu o pierwotne elementy naturalne, takie jak drzewa czy trawniki. Te dwa elementy są jednocześnie pierwszymi postulatami w procesie tworzenia przestrzeni publicznej w sposób świadomy. Nim jednak przejdę do kolejnego, chciałbym zarysować zasadniczy problem w znaczeniu samego terminu.
WSPÓLNOTA PRZESTRZENI
Otóż termin przestrzeni publicznej jest używany obiegowo, potocznie określa się nim wszelkie przestrzenie, które można używać w sposób otwarty, których celem istnienia jest zapewnienie człowiekowi np. dobrej komunikacji, rozrywki czy atmosfery skupienia i spokoju. Formalnie występuje chociażby w komunikowaniu masowym (czyli komunikowaniu za pomocą mass mediów - w skali masowej i na masową skalę), które to organizuje go najczęściej (w ramach proksemiki - nauki zajmującej się badaniem wzajemnego wpływu relacji przestrzennych między osobami, osobami a otoczeniem materialnym na relacje psychologiczne, sposób komunikacji) w dwa oddzielne terminy: przestrzeni dospołecznej i odspołecznej. Pierwsza z nich to wszelka przestrzeń, która umożliwia pogłębione kontakty międzyludzkie. Nie może być ona pusta, by nie sprawiać wrażenia obcości i braku przytulności, ale nie może być też przeładowana ozdobami, by nie rozpraszać. Powinna dawać poczucie ustronności, czemu sprzyja chociażby półmrok czy duża liczba zakamarków i nisz. To przestrzeń, w której czujemy się bardziej swobodnie. W praktyce wymogi te spełniają zazwyczaj ustronne zakamarki ulic i parków czy nastrojowe kawiarnie. Analogicznie miejscami przestrzeni odspołecznej będą wszystkie te, które nie sprzyjają pogłębionym kontaktom osobistym, a raczej zdawkowym, czysto informacyjnym rozmowom, jak dworce, środki komunikacji miejskiej, kina, teatry, ulice i wszelkie duże sale, gdzie towarzyszy nam poczucie wystawienia na widok publiczny.
O ile przestrzeń dospołeczna nie budzi żadnych kontrowersji, ponieważ zazwyczaj pozostaje w gestii prywatnej regulacji i aranżacji, to przestrzeń odspołeczna przysparza już pewnych znaczących kontrowersji. Wszystko, dlatego że oczekiwania wielu obywateli, zwłaszcza tych najbardziej kulturalnie rozwiniętych i wykształconych (których w naszym kraju wciąż przybywa) bardzo często rozmijają się z pomysłami, możliwościami, a także często nawet samym zrozumieniem osób odpowiedzialnych za ich organizację. Jest to proces naturalny, w którego postępie władza, będąca swego rodzaju reprezentacyjnym uśrednieniem intelektualnej i materialnej struktury danego społeczeństwa, nie nadąża za dynamicznym rozwojem jego najbardziej wykształconych warstw. Drugą sprawą jest określenie potrzeb społeczeństwa jako takiego, które siłą rzeczy, w konsekwencji rozpatrzenia potrzeb wszystkich warstw społecznych, są uśredniane, tak by znacząco zbliżyć się do oczekiwań każdej z nich. W konsekwencji tworzona jest przestrzeń publiczna po trosze funkcjonalna i po trosze estetyczna, co w oczywisty sposób powoduje, że nie jest ona ani w pełni funkcjonalna, ani w pełni estetyczna. Zatem odpowiedź na pytanie czy istnieje konglomerat idealny jest równie oczywista. Nie istnieje. Nie mniej sprawność, z jaką udaje się połączyć te elementy, jest doskonałym probierzem dla obserwacji kulturalnego rozwoju danego społeczeństwa.
REKLAMA ŚMIECIOWA
W polskiej rzeczywistości problemów w tym obszarze jest bez liku, a dywagacja nad ich możliwymi rozwiązaniami mogłaby być pochłaniającym tematem dla całego stosu dysertacji. Z tego też powodu chciałbym poruszyć tylko kolejny pojedynczy jej aspekt. W dużym uogólnieniu pytanie mogłoby brzmieć następująco. Czy przestrzeń publiczna powinna być czysta? Oczywiście w konsekwencji powstanie cała masa pomniejszych pytań, jak chociażby, co to znaczy czysta, co zatem w tej perspektywie jest śmieciem? Kiedy już to ustalimy, posypią się kolejne, kto ma ją sprzątać i czy w ogóle jest to potrzebne?
W przypadku wszystkich tych rzeczy, które są śmieciami w sposób oczywisty, problem jest jasno uregulowany. Ponieważ polskie prawodawstwo nie wyodrębnia przestrzeni publicznej jako oddzielnego obszaru, podlegającego wspólnym osobnym prawom, a przestrzeń publiczna jest zlepkiem przestrzeni prywatnych i komunalnych, za ich sprzątanie odpowiedzialni są ich administratorzy. Problem pojawia się wtedy, kiedy w grę zaczyna wchodzić mało konkretne i zdane na różnego rodzaju interpretacje kryterium estetyczne. Wtedy to, co w poprzednim wypadku było zaletą, staje się najbardziej oczywistą wadą. Otóż w polskiej praktyce każdy właściciel konkretnego terenu ma tak dalece idącą swobodę w jego aranżacji, że przestrzeń publiczna staje się nierzadko swego rodzaju paradą bardzo poślednich gustów właścicieli terenów ją tworzących.
Dobrym kryterium dla obserwacji tego mechanizmu jest dźwignia naszego współczesnego handlu, czyli wszechobecna, intensywna reklama. Korelacja dwóch czynników – dużej swobody właścicieli terenów w obszarach miejskich i dynamiczny rozrost rynku reklamy – w konsekwencji doprowadziła do sytuacji, w której reklama na naszych ulicach częściej straszy niż rzeczywiście cokolwiek reklamuje. Powodów złego stanu rzeczy jest kilka.
Z oczywistych względów reklamodawcom zależy, by ich reklama była tania i jednocześnie docierała do jak największej ilości odbiorców, stąd jej usytuowanie w centralnych, dobrze widocznych punktach przestrzeni miejskiej. Właścicielom terenów i budynków, na których reklama jest eksponowana, zależy natomiast na łatwym zarobku. Jeśli do tego dodamy brak konkretnych regulacji co do formy reklamy, otrzymujemy niekończący się pokaz tanich szyldów wyklejanych folią na blasze, marszczących się i płowiejących pod wpływem słońca, powiewających na ogrodzeniach jaskrawych plandek i różnego rodzaju stojaków, nierzadko prymitywnie ubitych z listewek i oklejonych powiewającymi kartkami. Całości dopełnia proceder, który sarkastycznie można by nazwać rynkiem ogłoszeń drobnych, w konsekwencji którego różnego rodzaju drobni sprzedawcy czy dzierżawcy rozlepiają swoje ogłoszenia na latarniach, drzewach i przystankach, głównie w centrach miast. Dodatkowo mają one relatywnie krótki termin ważności, co sprawia, że stają się przez nikogo niesprzątanym śmieciem wyjątkowo szybko.
WARSZAWSKIE INICJATWY
Każde miasto może ze zjawiskiem śmieciowej reklamy walczyć na swój sposób, bo w istocie jest na to dziesiątki sposobów. Problem może jednak zaczynać się wcześniej, bo w Radach Miast i różnego rodzaju organach wspomagających nie brakuje ludzi prowadzących interesy, posiadających atrakcyjnie położone nieruchomości, po prostu zarabiających na tego typu reklamie i jednocześnie bazujących na argumencie rzekomo małej istotności i szkodliwości tego problemu w znaczeniu ogólnospołecznym. Dlatego też istotną rolę odgrywa w tego typu sprawach sprzeciw społeczny. Bowiem problem zaczyna być istotny w momencie, kiedy zaczyna się o nim mówić.
Nie trzeba daleko szukać, by znaleźć przykład społecznej walki z ekspansywną reklamą. Przynosi go nam Warszawa, która z racji na niepohamowaną działalność wielu wielkich korporacji na terenie miasta, jest niezwykle intensywnie obwieszana reklamą wielkoformatową. Lokatorzy oburzeni utrudniającymi im życie reklamami, zwłaszcza zasłaniającymi okna, zaczęli godzić w interesy firm piętnując prowadzoną przez nich działalność reklamową w internecie. Grupa „Co ja pacze? Korporacjo, mam prawo do widoku za oknem” na Facebooku ma już blisko siedem tysięcy członków. W pierwszej połowie roku powstało także stowarzyszenie walczące z tym rodzajem działalności.– Cel jest prosty: lobbować za stworzeniem spójnych i skutecznych przepisów określających, jakie reklamy są dozwolone. Uprościć procedury usuwania tych nielegalnych, przekonywać opinię publiczną, że nadmiar reklam to problem, który dotyczy każdego z nas – mówi inicjator obu akcji Antoni Hryniewiecki. Inicjatywy zaczęły odnosić pierwsze sukcesy, w momencie, kiedy bilans strat i zysków korporacji wykazał, że znacznie więcej stracą na swoim wizerunku przeszkadzając ludziom wielkimi reklamami niż zarobią na ich ekspozycji. W konsekwencji w niektórych miejscach elewacje budynków i bloków zostały odsłonięte. Zainspirowanych tą inicjatywą, powstało dużo pomniejszych pomysłów walki ze szpecącą stolicę reklamą i obskurną miejską gastronomią. Zrzeszająca miłośników Warszawy grupa M20 wydała np. wojnę obskurnym budom z szybkim jedzeniem, których w całym mieście nie brakuje, robiąc ich ranking wraz z obszerną dokumentacją fotograficzną w internecie (więcej na : http://www.tvnwarszawa.pl/informacje,news,ruszyli-na-wojne-z-obskurnymi-budami,43280.html).
Sposobów na walkę z reklamą śmieciową od strony obywatelskiej jest zatem dużo, rzecz tylko w tym, żeby najpierw zaczęła nam przeszkadzać, tak jak przeszkadzają nam zbyt duży ruch samochodów, brak ścieżek rowerowych, czy „okazjonalne” wycinki drzew. Dalej jest natomiast konkluzja w znaczący sposób pocieszająca. Ulice, skwery i parki, cała przestrzeń publiczna jest swoistym przedłużeniem naszych prywatnych domów, mieszkań i ogrodów, może jeszcze niezbyt okazałych i zadbanych, ale naszych.
Jako ciekawostkę determinującą do walki z problemem polecam zapoznanie się z wizualizacjami Warszawy bez reklam: http://www.tvnwarszawa.pl/informacje,news,tak-wyglada-warszawa-bez-reklam,43020.html
P. Płochocki
Ta swego rodzaju tajemnicza preambuła dotyczy jednak rzeczy w oczywisty sposób banalnej i znanej każdemu obywatelowi z jego codziennego życia. Bowiem termin przestrzeni publicznej powraca z zauważalną regularnością nie tylko w medialnych dyskusjach, ale także, a być może przede wszystkim w naszych małych prywatnych rozmowach o tym, co nam najbliższe i codzienne.
Dziwne to jednak wciąż uczucie, kiedy idąc ulicą choćby najbliższego naszemu sercu miasta, nagle uświadamiamy sobie, że jesteśmy w przestrzeni jak najbardziej swojej, którą współtworzymy, która dla nas jest tworzona i wpływa na nasze samopoczucie. Dziwne, bo wciąż jednak trochę obce, zwłaszcza dla wielu starszych pokoleń, które zostały wychowane w poczuciu przypadkowości organizacji przestrzeni wokoło nich, swoistej jej wypadkowości w mechanizmie konicznych przemian społecznych i codziennych potrzeb klasy robotniczej. Współczesna świadomość obejmuje już jednak rolę, jaką organizacja przestrzeni odgrywa w naszym życiu, stąd też najbardziej kulturalnie rozwinięte społeczeństwa bardzo drobiazgowo zestawiają wszystkie jej elementy.
W jednym z poprzednich tekstów napisałem w ogólny sposób o dwóch jej ważnych składnikach: organizacji komunikacji drogowej w miastach oraz o strategii podejścia do zielni w przestrzeni miejskiej. Dwie najbardziej oczywiste konkluzje podkreślały rolę odciążenia miasta od samochodów w zachowaniu komunikacyjnego ładu oraz potrzebę budowania miejskich przestrzeni w oparciu o pierwotne elementy naturalne, takie jak drzewa czy trawniki. Te dwa elementy są jednocześnie pierwszymi postulatami w procesie tworzenia przestrzeni publicznej w sposób świadomy. Nim jednak przejdę do kolejnego, chciałbym zarysować zasadniczy problem w znaczeniu samego terminu.
WSPÓLNOTA PRZESTRZENI
Otóż termin przestrzeni publicznej jest używany obiegowo, potocznie określa się nim wszelkie przestrzenie, które można używać w sposób otwarty, których celem istnienia jest zapewnienie człowiekowi np. dobrej komunikacji, rozrywki czy atmosfery skupienia i spokoju. Formalnie występuje chociażby w komunikowaniu masowym (czyli komunikowaniu za pomocą mass mediów - w skali masowej i na masową skalę), które to organizuje go najczęściej (w ramach proksemiki - nauki zajmującej się badaniem wzajemnego wpływu relacji przestrzennych między osobami, osobami a otoczeniem materialnym na relacje psychologiczne, sposób komunikacji) w dwa oddzielne terminy: przestrzeni dospołecznej i odspołecznej. Pierwsza z nich to wszelka przestrzeń, która umożliwia pogłębione kontakty międzyludzkie. Nie może być ona pusta, by nie sprawiać wrażenia obcości i braku przytulności, ale nie może być też przeładowana ozdobami, by nie rozpraszać. Powinna dawać poczucie ustronności, czemu sprzyja chociażby półmrok czy duża liczba zakamarków i nisz. To przestrzeń, w której czujemy się bardziej swobodnie. W praktyce wymogi te spełniają zazwyczaj ustronne zakamarki ulic i parków czy nastrojowe kawiarnie. Analogicznie miejscami przestrzeni odspołecznej będą wszystkie te, które nie sprzyjają pogłębionym kontaktom osobistym, a raczej zdawkowym, czysto informacyjnym rozmowom, jak dworce, środki komunikacji miejskiej, kina, teatry, ulice i wszelkie duże sale, gdzie towarzyszy nam poczucie wystawienia na widok publiczny.
O ile przestrzeń dospołeczna nie budzi żadnych kontrowersji, ponieważ zazwyczaj pozostaje w gestii prywatnej regulacji i aranżacji, to przestrzeń odspołeczna przysparza już pewnych znaczących kontrowersji. Wszystko, dlatego że oczekiwania wielu obywateli, zwłaszcza tych najbardziej kulturalnie rozwiniętych i wykształconych (których w naszym kraju wciąż przybywa) bardzo często rozmijają się z pomysłami, możliwościami, a także często nawet samym zrozumieniem osób odpowiedzialnych za ich organizację. Jest to proces naturalny, w którego postępie władza, będąca swego rodzaju reprezentacyjnym uśrednieniem intelektualnej i materialnej struktury danego społeczeństwa, nie nadąża za dynamicznym rozwojem jego najbardziej wykształconych warstw. Drugą sprawą jest określenie potrzeb społeczeństwa jako takiego, które siłą rzeczy, w konsekwencji rozpatrzenia potrzeb wszystkich warstw społecznych, są uśredniane, tak by znacząco zbliżyć się do oczekiwań każdej z nich. W konsekwencji tworzona jest przestrzeń publiczna po trosze funkcjonalna i po trosze estetyczna, co w oczywisty sposób powoduje, że nie jest ona ani w pełni funkcjonalna, ani w pełni estetyczna. Zatem odpowiedź na pytanie czy istnieje konglomerat idealny jest równie oczywista. Nie istnieje. Nie mniej sprawność, z jaką udaje się połączyć te elementy, jest doskonałym probierzem dla obserwacji kulturalnego rozwoju danego społeczeństwa.
REKLAMA ŚMIECIOWA
W polskiej rzeczywistości problemów w tym obszarze jest bez liku, a dywagacja nad ich możliwymi rozwiązaniami mogłaby być pochłaniającym tematem dla całego stosu dysertacji. Z tego też powodu chciałbym poruszyć tylko kolejny pojedynczy jej aspekt. W dużym uogólnieniu pytanie mogłoby brzmieć następująco. Czy przestrzeń publiczna powinna być czysta? Oczywiście w konsekwencji powstanie cała masa pomniejszych pytań, jak chociażby, co to znaczy czysta, co zatem w tej perspektywie jest śmieciem? Kiedy już to ustalimy, posypią się kolejne, kto ma ją sprzątać i czy w ogóle jest to potrzebne?
W przypadku wszystkich tych rzeczy, które są śmieciami w sposób oczywisty, problem jest jasno uregulowany. Ponieważ polskie prawodawstwo nie wyodrębnia przestrzeni publicznej jako oddzielnego obszaru, podlegającego wspólnym osobnym prawom, a przestrzeń publiczna jest zlepkiem przestrzeni prywatnych i komunalnych, za ich sprzątanie odpowiedzialni są ich administratorzy. Problem pojawia się wtedy, kiedy w grę zaczyna wchodzić mało konkretne i zdane na różnego rodzaju interpretacje kryterium estetyczne. Wtedy to, co w poprzednim wypadku było zaletą, staje się najbardziej oczywistą wadą. Otóż w polskiej praktyce każdy właściciel konkretnego terenu ma tak dalece idącą swobodę w jego aranżacji, że przestrzeń publiczna staje się nierzadko swego rodzaju paradą bardzo poślednich gustów właścicieli terenów ją tworzących.
Dobrym kryterium dla obserwacji tego mechanizmu jest dźwignia naszego współczesnego handlu, czyli wszechobecna, intensywna reklama. Korelacja dwóch czynników – dużej swobody właścicieli terenów w obszarach miejskich i dynamiczny rozrost rynku reklamy – w konsekwencji doprowadziła do sytuacji, w której reklama na naszych ulicach częściej straszy niż rzeczywiście cokolwiek reklamuje. Powodów złego stanu rzeczy jest kilka.
Z oczywistych względów reklamodawcom zależy, by ich reklama była tania i jednocześnie docierała do jak największej ilości odbiorców, stąd jej usytuowanie w centralnych, dobrze widocznych punktach przestrzeni miejskiej. Właścicielom terenów i budynków, na których reklama jest eksponowana, zależy natomiast na łatwym zarobku. Jeśli do tego dodamy brak konkretnych regulacji co do formy reklamy, otrzymujemy niekończący się pokaz tanich szyldów wyklejanych folią na blasze, marszczących się i płowiejących pod wpływem słońca, powiewających na ogrodzeniach jaskrawych plandek i różnego rodzaju stojaków, nierzadko prymitywnie ubitych z listewek i oklejonych powiewającymi kartkami. Całości dopełnia proceder, który sarkastycznie można by nazwać rynkiem ogłoszeń drobnych, w konsekwencji którego różnego rodzaju drobni sprzedawcy czy dzierżawcy rozlepiają swoje ogłoszenia na latarniach, drzewach i przystankach, głównie w centrach miast. Dodatkowo mają one relatywnie krótki termin ważności, co sprawia, że stają się przez nikogo niesprzątanym śmieciem wyjątkowo szybko.
WARSZAWSKIE INICJATWY
Każde miasto może ze zjawiskiem śmieciowej reklamy walczyć na swój sposób, bo w istocie jest na to dziesiątki sposobów. Problem może jednak zaczynać się wcześniej, bo w Radach Miast i różnego rodzaju organach wspomagających nie brakuje ludzi prowadzących interesy, posiadających atrakcyjnie położone nieruchomości, po prostu zarabiających na tego typu reklamie i jednocześnie bazujących na argumencie rzekomo małej istotności i szkodliwości tego problemu w znaczeniu ogólnospołecznym. Dlatego też istotną rolę odgrywa w tego typu sprawach sprzeciw społeczny. Bowiem problem zaczyna być istotny w momencie, kiedy zaczyna się o nim mówić.
Nie trzeba daleko szukać, by znaleźć przykład społecznej walki z ekspansywną reklamą. Przynosi go nam Warszawa, która z racji na niepohamowaną działalność wielu wielkich korporacji na terenie miasta, jest niezwykle intensywnie obwieszana reklamą wielkoformatową. Lokatorzy oburzeni utrudniającymi im życie reklamami, zwłaszcza zasłaniającymi okna, zaczęli godzić w interesy firm piętnując prowadzoną przez nich działalność reklamową w internecie. Grupa „Co ja pacze? Korporacjo, mam prawo do widoku za oknem” na Facebooku ma już blisko siedem tysięcy członków. W pierwszej połowie roku powstało także stowarzyszenie walczące z tym rodzajem działalności.– Cel jest prosty: lobbować za stworzeniem spójnych i skutecznych przepisów określających, jakie reklamy są dozwolone. Uprościć procedury usuwania tych nielegalnych, przekonywać opinię publiczną, że nadmiar reklam to problem, który dotyczy każdego z nas – mówi inicjator obu akcji Antoni Hryniewiecki. Inicjatywy zaczęły odnosić pierwsze sukcesy, w momencie, kiedy bilans strat i zysków korporacji wykazał, że znacznie więcej stracą na swoim wizerunku przeszkadzając ludziom wielkimi reklamami niż zarobią na ich ekspozycji. W konsekwencji w niektórych miejscach elewacje budynków i bloków zostały odsłonięte. Zainspirowanych tą inicjatywą, powstało dużo pomniejszych pomysłów walki ze szpecącą stolicę reklamą i obskurną miejską gastronomią. Zrzeszająca miłośników Warszawy grupa M20 wydała np. wojnę obskurnym budom z szybkim jedzeniem, których w całym mieście nie brakuje, robiąc ich ranking wraz z obszerną dokumentacją fotograficzną w internecie (więcej na : http://www.tvnwarszawa.pl/informacje,news,ruszyli-na-wojne-z-obskurnymi-budami,43280.html).
Sposobów na walkę z reklamą śmieciową od strony obywatelskiej jest zatem dużo, rzecz tylko w tym, żeby najpierw zaczęła nam przeszkadzać, tak jak przeszkadzają nam zbyt duży ruch samochodów, brak ścieżek rowerowych, czy „okazjonalne” wycinki drzew. Dalej jest natomiast konkluzja w znaczący sposób pocieszająca. Ulice, skwery i parki, cała przestrzeń publiczna jest swoistym przedłużeniem naszych prywatnych domów, mieszkań i ogrodów, może jeszcze niezbyt okazałych i zadbanych, ale naszych.
Jako ciekawostkę determinującą do walki z problemem polecam zapoznanie się z wizualizacjami Warszawy bez reklam: http://www.tvnwarszawa.pl/informacje,news,tak-wyglada-warszawa-bez-reklam,43020.html
P. Płochocki