Virale, memy i clictivism
(Zam: 01.03.2013 r., godz. 09.15)Pewnie wiele osób pamięta akcję informacyjną na temat zbrodniarza wojennego z Ugandy, który porywał i krzywdził tysiące dzieci w tym regionie. Akcja była prowadzona w internecie za pomocą filmu Kony 2012 będącego formą tzw. virala, który osiągnął miliony wyświetleń podczas zaledwie jednego tygodnia.
Pierwsza fala krytyki i kontrowersji dotyczyła budżetu przedsięwzięcia. W przypadku amerykańskich organizacji pozarządowych budżet opiera się przede wszystkich na datkach i darczyńcach. Sukces zorganizowanej akcji skupił uwagę na kosztach produkcji filmu, a konkretnie na honorariach wypłaconych jego twórcom. Reżyser filmu, Jason Russel, będący również w zarządzie fundacji przyjął honorarium w wysokości osiemdziesięciu dziewięciu tysięcy dolarów. Podobne kwoty otrzymał drugi reżyser i producent filmu. Informacje na ten temat pojawiły się w internecie i stały się podstawą do szyderstw i snucia teorii na temat rzekomych malwersacji.
Oskarżenia przyćmiły przesłanie filmu. Jednak, nawet jeżeli kwota dla twórców filmu wydaje się wysoka, to nie można jej oceniać w oderwaniu od stosunku do całości budżetu Invisible Children. Wypłata dla twórców filmu, w tym Russela, nie przekroczyła 1 proc. wydatków tej organizacji. Niewiele instytucji pozarządowych może się pochwalić tak spektakularnym sukcesem marketingowym, jaki odniósł film Kony 2012. Krytycznych uwag pod kątem Amnesty International jest na przykład bardzo mało, podczas gdy realizowane przez nich reklamówki pochłaniają znaczenie większe kwoty przy równocześnie mniejszej sile oddziaływania. Przykładowo jeden film zrealizowany przez Amnesty International pochłania 4 proc. budżetu, a honoraria przekraczają dwieście tysięcy dolarów.
Oskarżenia o zbyt wysoki koszt produkcji filmu to nie jedyny zarzut jaki padł na Invisible Children. Druga fala krytyki zainspirowała nawet najbardziej wpływowe media, jak New York Times. Zorganizowany przez gazetę panel z udziałem różnych intelektualistów i znawców problematyki społecznej oraz afrykańskiej wskazał na rzeczywisty problem stojący za omawianą akcją Invisible Children. Emocjonalny przekaz, na którym bazuje film Kony 2012, w opinii wielu osób, wyraźnie dzieli świat na złych czarnych i dobrych białych. Pokazany biały człowiek jest tym, który chce uczynić świat lepszym. Obecny w filmie typowy amerykański patos w połączeniu ze stereotypem, że Afryka biernie czeka na pomoc białych, którzy muszą jej nieść kaganek wiedzy i mądrości oburzyła afrykańskie organizacje i aktywistów. Podział – dobry biały Amerykanin i zły Afrykańczyk ciemiężący niewykształconych i biednych obywateli swego kraju – jest karygodnym uproszczeniem wpisującym się w nurt tzw. White Savior Industrial Complex, co najprościej można ująć, jako kontynuację myśli kolonialnej. Brak partnerskiego podejścia do afrykańskich aktywistów, próby zrozumienia i pokazania złożoności fenomenu Armii Bożego Oporu bazującej na mieszance plemiennych tradycji, fanatyzmu religijnego, okultyzmu, obrzędów plemiennych i przemocy wojennej to podstawy krytyki uproszczeń i spłycenia problemu.
Popularność filmu Kony 2012 sprzęgła się w czasie z powszechną dyskusją na temat mediów społecznościowych i ich wpływu na politykę. Podstawą do tych rozmów jest fakt, że na Facebooku jest zarejestrowanych więcej ludzi niż wynosiła populacja naszego gatunku jeszcze 200 lat temu. Akcje tworzone wśród użytkowników tego medium mają bezpośrednie przełożenie na politykę. Niestety pociąga to za sobą zagrożenie, które jest udziałem akcji niesienia pomocy dzieciom uwikłanym w afrykańskie konflikty.
Kampanie społeczne tworzone w internecie i rozpowszechniane za pomocą stron takich jak Youtube czy Facebook tworzą ułudę niesienia pomocy poprzez prosty mechanizm kliknięcia: podoba mi się, lubię to. Clicktivizm ma jednak niewielkie znaczenie dla działań realizowanych w rzeczywistym świecie.
Twórcy akcji reklamowych tworzonych na potrzeby różnego typu pomocy społecznej czy choćby akcji związanych z ratowaniem środowiska próbują dotrzeć do największej liczby odbiorców, nieść informację i edukować. Nie możemy jednak na nich zrzucać odpowiedzialności za nasze reakcje i działania. Wśród setek tysięcy tych, którzy kliknięciem rozwiążą problem sumienia i poczują się lepiej jako ci, którzy naprawiają świat, znajdzie się na pewno grupa osób, które świadomie zagłębią się w temat, a może nawet wezmą aktywnie udział w konkretnej akcji.
Dagmara Chłopicka