Violetta
(Zam: 25.01.2012 r., godz. 11.00)Gdy piszę ten esej, jest szósty grudnia. Mikołajki. W nocy przygotowaliśmy z Przemkiem prezenty dla naszych dzieci i podłożyliśmy koło ich łóżek. Ozdobiliśmy hol, prowadzący do dziecięcych pokoików, czerwonymi świątecznymi ozdobami
Listopad. Zapach pobliskich Sudetów i wszystkiego, co w sobie mają. Przypomina nam to dzieciństwo. Brukowane ulice. Puste otchłanie starych kamienic. Rozterki i radości tamtego życia.
Naprzeciw kawiarni jest księgarnia. Szyba wypełniona drukiem i kolorami. Wchodzę tam na chwilę, aby zanurzyć się w kartkach i okładkach. Widzę tylko książkę, którą chcę natychmiast przeczytać. Najnowszą o Villas. Nawet nie wiedziałam, że wyszła. Ostatnią biografię czytałam parę lat temu w Ciechocinku. Kupiłam ją wtedy na straganie z rzeczami różnymi za pięć złotych. Biorę do ręki, przeglądam, kupuję. Kobieta za ladą w księgarni mówi, że Villas „to się miała z ludźmi. I tam w Magdalence. I tu u nas też”.
Gdy przyjeżdżam do domu, nie odrywam się od czytania. VV to artystka niezwykła. Zawsze wprawiała mnie w zadumę. I zachwyt. Geniusz połączony z niezrozumieniem. Osobowość, która tu, nad Wisłą, nie miała miejsca dla siebie. Polska nie była na nią przygotowana. Nie jest nadal. Nie pozwolono jej być sobą. Lecz ona – na przekór – została sobą. Ponad wszystkim, co działo się dokoła. Ponad istniejącą nadal siermiężnością. Zapłaciła najwyższą cenę. Izolacją i swoistym szaleństwem. Tak łatwiej przecież wytłumaczyć geniusz i inność. Łatwiej było żyć tzw. estradzie, gdy stwierdzono definitywnie, że VV jest „nienormalna”. Łatwiej przełknąć anielską niezwykłość w miejscu, gdzie wszyscy muszą być na miarę szyci – byle jacy.
I ciągła ocena: „stacza się”, „kariera upadła”, „zapomniana”. Dlaczego nie dano prawa do tej inności? Do odejścia w cień wielkiej gwieździe, kiedy była zmęczona. W autobiografii reżyser Jerzy Antczak pisze, powtarzając za kimś innym, że w Polsce trzeba udowadniać do końca życia, że coś znaczącego się osiągnęło. Zawsze zaczyna się od początku. W Ameryce, to, co osiągnąłeś, będzie nie do zastąpienia. Idzie za człowiekiem. Jest jego dogmatem artystycznym. Nie musi potem już nic udowadniać. Szczególnie na starość. Villas swoją wielkość miała już przecież „zaliczoną”.
Biały Anioł uniósł się ponad Lewinem Kłodzkim. Tak można powiedzieć dziś, kiedy wiadomo, że 5 grudnia 2011 roku zmarła artystka. Zbiegi okoliczności są zawsze dziwne. A może nie są to zbiegi okoliczności?
W dniu jej śmierci, chociaż tego jeszcze nie wiedziałam, skończyłam czytać najnowszą biografię pt: „Villas”. Zamknęłam książkę. Patrzyłam jeszcze przez chwilę na okładkę. Miałam w sobie wdzięczność do Violetty, że była towarzyszką dni po stracie taty, którego kochałam ogromnie. Że szłam drogami głębi mojego Dolnego Śląska i mogłam się jeszcze raz nim nacieszyć. Wewnętrznie i wrażeniowo.
– Skończyłam – powiedziałam do Przemka, zamykając książkę. Patrzyłam długo przez okno na chmury i jasne niebo grudniowego popołudnia. Potem rozmawialiśmy jeszcze o tym wszystkim. O losach diwy, która nie powinna tu wracać, chociaż kochała Polskę ponad wszystko. O krętych zaułkach zawiści. Perfidii dobroczynnej. Geniuszu, jak Mozart, któremu pomaga się zgasnąć, bo zbyt bolesną pigułką jest przełknięcie tej wielkości.
Lewin – okolica niezwykłej urody, jakich wiele na Dolnym Śląsku. Całkiem niedaleko miasta, gdzie kupiłam znaczącą dla mnie książkę. W znaczących okolicznościach, ze znaczącą fabułą spoczywa ona teraz na półce. Pomiędzy pamiętnikami mojej rodziny i albumami z końmi.
Napisz komentarz
- Treść komentarza powinna być związana z tematem artykułu.
- Komentarze ukazują się dopiero po uzyskaniu akceptacji administratora.
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.